Całe jego zachowanie sugerowało: “gdybyśmy się przespali, to byłoby od razu miło”. Czułam się psychicznie wykończona.
Ostatnia z takich nieprzyjemnych historii miała miejsce w Polsce, kilka miesięcy temu. Miałam duże zlecenie – współpracowałam ze znaną międzynarodową stacją telewizyjną podczas kryzysu na granicy polsko-białoruskiej. Z tym konkretnym reporterem pracowałam po raz pierwszy, ale był z redakcji, którą bardzo dobrze znam i gdzie byłam zawsze bardzo dobrze traktowana pod względem wypłaty pieniędzy czy warunków pracy.
Na kilka dni, razem z ekipą TV, wylądowaliśmy gdzieś w głuszy pod Sokółką, tak jak wszystkie inne redakcje, które przyjechały wtedy na granicę.
W ciągu dnia normalnie pracowaliśmy, robiliśmy materiały i wejścia na żywo, było dużo pracy. Ale wieczorami on zaczynał swoje podchody. Ciągle za mną łaził, śpiewał mi jakieś głupie piosenki, potem zaczął kupować mi słodycze i komentować to w wieloznaczny sposób. Na początku się z tego śmiałam, bo to było bardziej głupie i dziecinne niż groźne, a ja nie chciałam psuć atmosfery, bo musieliśmy ze sobą spędzić całe dwa tygodnie. Ten gość był żonaty, więc liczyłam na to, że się w końcu uspokoi.
Na początku udawało mi się go skutecznie zbywać, nadal był miły, ale wciąż próbował. Tak minął tydzień i wtedy skończyła się miła atmosfera. Zaczął sabotować naszą pracę, wypytywał innych dziennikarzy o to, gdzie nocują, po to, żeby nasz nocleg był w innym miejscu. To on miał firmową kartę kredytową do wszystkich płatności, więc nie mogłam się od niego w żaden sposób odłączyć. Stwierdziłam wtedy jednak, że na razie nie będę alarmować redakcji. Skończyło się to tak, że pod koniec robił mi już wyraźnie na złość: nie przychodził na live’y, więc musiałam się za niego tłumaczyć. Źle się wyrażał o mojej pracy, przygadywał mi bardzo niemiło, był też chamski dla operatora.
Po dwóch tygodniach pracy byłam wykończona tym nachodzeniem, nagabywaniem, pukaniem wieczorami w drzwi mojego pokoju, komentowaniem mojego wyglądu. Całe jego zachowanie sugerowało: “gdybyśmy się przespali, to byłoby od razu miło”. Czułam się psychicznie wykończona.
Na koniec zrobił mi na złość i skrócił nasze zlecenie o dwa dni, co oznaczało dla mnie mniejszy zarobek. W momencie, kiedy było już jasne, że się z nim nie prześpię, po około tygodniu, chciał skrócić czas naszej pracy, ciągle przekonywał redakcję za granicą, że się czegoś nie da zrobić, nagrać. Za moimi plecami m.in. odmówił zrobienia materiału, na który już byliśmy umówieni.
***
Wcześniej, gdy mieszkałam i pracowałam za granicą, także miałam różne nieprzyjemne sytuacje: ze strony źródeł, z którymi musiałam współpracować, kolegów, którzy mnie nagabywali, ale też wysoko postawionych osób, które spotykałam jako dziennikarka.
Kilka lat temu relacjonowałam kryzys uchodźczy na południu Europy. Miałam wtedy bardzo bliski kontakt z wysoko umocowanym urzędnikiem jednego z krajów, który znalazł się w epicentrum kryzysu uchodźczego. Po kilku wywiadach zaprosił mnie na zebranie wszystkich ludzi, którzy zajmowali się kryzysem. Byli tam ludzie z administracji państwowej, policji, NGO-sów, to było dla mnie bardzo ważne, aby ich poznać.
Nie myślałam o tym zaproszeniu w kategorii “podrywu”, ten gość był dużo starszy ode mnie, miał dwie córki, taki trochę dziadek z wyglądu. Rubaszny w swoim zachowaniu, ale brałam poprawkę na to, że jestem w bardzo patriarchalnej kulturze – tam mężczyznom w jego wieku zdarza się zachowywać w ten sposób.
Po tym spotkaniu zaproponował, że odwiezie mnie do mieszkania. Zgodziłam się, to nie była długa trasa. Podwiózł mnie pod mieszkanie i powiedział: “To teraz ja pójdę do ciebie”. Powiedziałam mu, że nie ma takiej możliwości. Zdziwił się. Pożegnałam się i poszłam.
Kolejnego dnia był wściekły, zadzwonił i nakrzyczał na mnie, że co ja sobie wyobrażam, co to jest za zachowanie, że będę tego żałować, bo jemu się nie odmawia. Wysłuchałam tego i nie wdawałam się w pogaduszki.
Odegrał się za to na mnie kolejnym razem. Pomagałam zorganizować wywiad dla jednej z telewizji. Zadzwoniłam do niego i zapytałam, czy porozmawia z dziennikarzami. Wybrał miejsce spotkania, pojechaliśmy na miejsce, ale się nie pojawił. Czekaliśmy na niego, nie odbierał telefonów, aż w końcu odebrał ode mnie i powiedział: “Wtedy ty nie chciałaś, a teraz zobacz jak to jest, teraz ja nie chcę” i zaczął przeklinać. Zdenerwowałam się, byłam upokorzona przed ludźmi z tamtej telewizji, bo to ja załatwiłam ten wywiad, wszyscy na niego czekali. Nie byłam w stanie im wytłumaczyć, dlaczego doszło do takiej sytuacji. Czekał po prostu na moment, w którym się na mnie odegra. W ten sposób straciłam też swoje źródło informacji.
***
Następna historia dotyczy kolegi z pracy, z którym pracowałam przy materiale na temat jednej z lekarek, która robiła przekręty. Dostałam od niego informację na jej temat, potem ściągnął mnie na miejsce, ale wciąż odwlekał moment dostarczenia konkretów na jej temat. Ciągle interesowałam go ja, zagadywał wprost, że “byłoby super, gdybyśmy się ze sobą przespali”.
Po tej rozmowie wróciłam do redakcji z niczym, było mi bardzo trudno wytłumaczyć, że właściwie to byłam tam nagabywana o seks. Potem były kolejne próby wciągnięcia mnie w temat, na którego realizacji mi zależało. Dwa dni później próbował mnie ściągnąć do innego miasta, żebym przyjechała w sprawie nowych informacji o poszukiwanej przeze mnie lekarce. Powiedziałam mu, że nie ma na to szans, żeby przekazał (red. informacje), że zamykamy ten temat, bo to dla mnie nieprzyjemne. Wysyłał do mnie wiadomości o seksualnym podtekście: “jak przyjedziesz, to będę się z tobą kochał”. Te teksty były nieprzyjemne, a on nie bał się w ogóle tego, że pisze mi to wszystko na Messengerze. Nigdy nikomu nie powiedziałam o tej sytuacji. Straciłam temat, nie chcąc wchodzić z nim w relację, a nie mając wsparcia w redakcji, nie miałam komu o tym powiedzieć. Było mi trudno. Doszło do tego, że napisałam mu, żeby nigdy więcej nie pisał do mnie w ten sposób, bo sobie tego nie życzę. Finalnie straciłam temat. Nie wiedziałam, jak mam się zachować w związku z tą sytuacją, czy redakcja okaże mi wsparcie, jeśli to zgłoszę. Bałam się, że ktoś powie mi, że „wymyślam” i stracę robotę.
***
Od jednego z mężczyzn, dostawałam “dick pics” w wiadomościach. W końcu przerwałam ten łańcuszek wiadomości, publikując profil tego człowieka publicznie. Nie pokazałam tego, co mi wysyła, ale napisałam, że ten człowiek wysyła mi określone rzeczy i że uważam, że jest chory i że jeśli będzie to dalej robił, to zadzwonię na policję. Ludzie zaczęli reagować, ale niektóre moje znajome potrafiły nawet napisać, “żeby nie iść na policję”, “żeby nie robić afery, bo nie warto”. Pisały mi to dziewczyny, to było najbardziej szokujące. Faceci w większości reagowali: “dobrze, że to zrobiłaś”, “co za debil”. To jest najgorsze, że się słyszy, że “to nic takiego, bo przecież on fizycznie cię nie napadł i nic ci nie zrobił”, że “przesadzasz, bo to nie jest wcale taki problem”.