WSZYSTKIE WyWIADY

B.

On był moim przełożonym. Rano potrafił przyjść do mnie, przyszpilić mnie do ściany w studio tak, że jego ręce były na wysokości mojej głowy, przywrzeć do mnie ciałem i szeptać do mnie zbereźne rzeczy. To się powtarzało. Miałam wtedy dwadzieścia, może dwadzieścia kilka lat.

Pracowała w programie dużej stacji telewizyjnej, dziś łączy telewizję i radio.

Gdy zaczynałam przygodę z mediami, pracowałam z ludźmi co najmniej o 10 lat starszymi ode mnie. Miałam 17 lat, z jednej strony ten świat mediów był dla mnie wielkim „wow”, a z drugiej strony – wciąż stresowałam się jeszcze kartkówkami. To było imponujące doświadczenie.

Pierwsza taka sytuacja – potencjalnego zagrożenia seksualnego – miała miejsce na imprezie firmowej. Dziś pewnie patrzyłabym na to inaczej, ale wtedy, jako nastolatce, nie przyszło mi do głowy, że osoba z zarządu stacji, która prosi mnie, abym usiadła na oparciu jego fotela, a następnie kładzie rękę na moim udzie, może być dla mnie zagrożeniem. Jestem bardzo wdzięczna mojemu ówczesnemu szefowi, który to zauważył i mnie z tej sytuacji uratował. Później słyszałam wielokrotnie, że innym kobietom ze stacji były składane różnego rodzaju propozycje, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Dotarło to do mnie wiele lat później.

To na szczęście była jednorazowa sytuacja – ze wspomnianą imprezą firmową. Tego wieczora, ten mężczyzna „przykleił się” do mnie na cały wieczór. Ratunek zawdzięczam temu szefowi, który miał w sobie na tyle dużo odwagi, by przeciwstawić się osobie z zarządu i wydostać 17-letnie dziecko z tej niezręcznej sytuacji. Żeby było jasne: nie wyglądałam wtedy na 17 lat i pewnie nie byłam w miejscu, w którym dziecko powinno być, ale wciąż dla pana, który wtedy miał około 50 lat, była to wystarczająco duża różnica wieku. Poza wszystkim, było to zachowanie absolutnie nieprofesjonalne. Dam sobie głowę uciąć, że gdyby jakaś pani prezes potraktowała w ten sposób stażystę, wszyscy by o tym wiedzieli. Kiedy to robi facet na takim stanowisku, zamiata się to pod dywan. To bardzo frustrujące. Mimo że minęło już kilkanaście lat, samo zdarzenie utrwaliło się w mojej świadomości, zapamiętałam je na całe życie, choć wtedy, na tej imprezie, nie do końca zdawałam sobie jeszcze sprawę z tego, co się dzieje.

***

To zdarzenie było jednak drobiazgiem, w porównaniu z tym, co działo się potem. Wszyscy, którzy pracowali ze mną w telewizji mówili: “telewizja jest super, ale spróbuj radia, to jest coś magicznego”. Postanowiłam to sprawdzić. Zaczęłam staż w dużej stacji radiowej w Warszawie, a już po trzech miesiącach dostałam propozycję współprowadzenia programu. Jestem z natury bardzo ambitna i chciałam nauczyć się bycia „prawdziwym radiowcem”, tak żebym mogła prowadzić programy również solo, do czego z czasem doszło. Nim jednak doszłam do miejsca, w którym mogłam pracować w ciągu dnia, to musiałam odwalać tzw. czarną radiową robotę, czyli brać nocne dyżury. Brałam je w różnych konfiguracjach, było ich bardzo wiele. Rano zmieniałam się z kolejnymi prowadzącymi.

On był moim przełożonym. Rano potrafił przyjść do mnie, przyszpilić mnie do ściany w studio tak, że jego ręce były na wysokości mojej głowy, przywrzeć do mnie ciałem i szeptać do mnie zbereźne rzeczy. To się powtarzało. Miałam wtedy dwadzieścia, może dwadzieścia kilka lat…

Wychowano mnie w latach 80., w sposób „potulny”, więc potrzebowałam wiele lat – w tym wielu lat psychoterapii – aby dojść do tego, że mogę powiedzieć: “nie rób tak, to złe zachowanie”. Bez względu na to, jakie będą tego zawodowe konsekwencje. Dziś łatwo mi to mówić jako 40-latce mającej dwie córki – co myślę, nie jest bez znaczenia – ale mając 20 lat, nie potrafiłam się obronić. To było nagminne. Sęk w tym, że kiedy jesteś młoda, nieświadoma, czujesz, że to coś złego, że trzeba coś z tym zrobić, ale nie wiesz, że możesz powiedzieć o tym wprost, albo pójść do prezesa – to szuka się innych rozwiązań. Dla mnie takim rozwiązaniem było kombinowanie: kiedy on wchodził do studia, ja byłam zawsze gotowa do wyjścia, albo trzymałam się drugiej prowadzącej, bo wiedziałam, że przy niej tego nie zrobi.

Zupełnie szczerze: odeszłam z tego radia z wielkim hukiem. Na koniec bardzo się pokłóciliśmy, co było także wynikiem tego, że próbowałam lawirować i nie dawać się – mówiąc wprost – obmacywać. Przydzielił mi dyżur od północy do ósmej rano, a potem od 12 do 20 kolejnego dnia. Powiedziałam mu, że nie zagram dwóch tak długich dyżurów jeden po drugim, bo nie dam rady, choćby fizycznie. Powiedział, że „muszę, bo nie ma kto grać, jest sezon urlopowy”. Odmówiłam, postawił mnie przed taką sytuacją, że jeśli nie przyjdę na ten dyżur, zostanę zwolniona. Przyszłam, ale to był moment, w którym zaczęłam szukać innej pracy. I odeszłam jakieś dwa tygodnie później. Ostatecznie przeprosił mnie za tę kłótnię, ale nim do tego doszło, przychodził i codziennie się na mnie wydzierał za to, że mu się przeciwstawiłam. Agresja była absolutnie niewspółmierna do sytuacji: mój szef przychodził codziennie i wydzierał się, wyładowując na mnie swoją frustrację. Pytaniem pozostaje, na ile to była frustracja spowodowana wspomnianą sytuacją z dyżurem, a na ile fakt, że nie zgodziłam się na jego inne zachowania. Rozumiem, że czasy się zmieniają i teraz oceniamy coś, co w tamtych czasach nie było nazwane, na co było “przyzwolenie”. Rozumiem, że dzisiaj łatwo to oceniać, że istnieje szansa, że losy takiej dziewczynki, jaką ja byłam wtedy, potoczyłyby się inaczej. Dziś świat się zmienia i istnieje szansa, że moje córki nie będą musiały już trzymać w sobie takich sytuacji.

***

W telewizji też nie było zawsze różowo. Pracowałam na planie programu jednej ze stacji telewizyjnych. On był prowadzącym. Na co dzień jest trudny we współpracy, ale jest sympatyczny, co w tym wszystkim jest najgorsze. Jak to bywa z osobami “na świeczniku”, ich ego i obawa, że źle wypadną bardzo często wpływa na charakter pracy. Ale jest profesjonalny: zawsze uprzejmy, miły, przygotowany.

Miał swój pokój, w którym zawsze robiliśmy naradę przed programem. Wszystko odbywało się bardzo profesjonalnie, aż do momentu, kiedy któregoś dnia przyszłam do jego pokoju, gdzie mieliśmy mieć odprawę. Weszłam, a on zamknął za mną drzwi na klucz, po czym nagle zaczął całować mnie po szyi i mnie dotykać. Dodam, że to sytuacja sprzed może czterech lat. Byłam już dorosłą kobietą, wydawało mi się, że mam już przepracowane traumy i potrafię sobie poradzić w każdej sytuacji. Ale zmroziło mnie. Zamiast mu powiedzieć: „stary, co ty odpierdalasz”, stałam tam jak słup soli i nie byłam w stanie się ruszyć. Po czym, gdy już w końcu odessał się ode mnie, odwróciłam się na pięcie i wyszłam z pokoju. Jedyne, co byłam w stanie zrobić, to wyjść roztrzęsiona. On wtedy miał dziewczynę i nie była to sytuacja, typu “ktoś ci wpada w oko” i na przykład wysyłacie sobie jakieś sygnały, rozmawiacie, zaprosicie się na randkę. To stało się nagle, byłam w ogromnym szoku.

Poszłam wtedy do producenta i reżysera tego programu i powiedziałam im o tej sytuacji. Powiedziałam im, że mam obawę, że teraz on – z racji tego, że nie odwzajemniłam jego pożądania – będzie się mścił i robił wszystko, abym zniknęła z programu. I finalnie właśnie tak się stało. Przez kolejne dni próbował ograniczyć moją rolę do minimum. Nie mógł fizycznie pozbyć się mnie z programu, natomiast na kolegiach zaczął mówić, że „nie muszę tego robić, bo on to zrobi sam”. Poszedł też do reżysera i powiedział, że „moja rola jest zbyt duża i powinna być ograniczona”. Dopiero postawienie granicy przez producenta i reżysera sprawiły, że wszystko ucichło.

Jego reakcja? Cisza, jakby nic się nie wydarzyło. Szczerze mówiąc, miałam największą pretensję do siebie: nic nie powiedziałam, nie zareagowałam, nie strzeliłam mu w twarz. Uważam, że w tym przypadku byłaby to uzasadniona reakcja. Nie miałam w sobie tej siły. Ktoś na swój sposób zgwałcił moje poczucie bezpieczeństwa. Pomimo tego, że – mogłoby się wydawać – całowanie po szyi i dotykanie po tyłku nie jest niczym wielkim. Mogłabym próbować bagatelizować to w głowie, ale moje poczucie znaczenia tego zdarzenia było zupełnie inne.

Na planie miałam wtedy wsparcie producenta i reżysera oraz dziewczyny od castingu, więc to był duży plus tej sytuacji. Znalazły się osoby, które były swego rodzaju “buforem” między mną a nim. Najgorsze jest to, że to trochę jak rozdwojenie jaźni: ty wiesz, że to się wydarzyło, on wie, że do tego doszło, a wszyscy udają, że “wszystko jest super, bo show must go on”. Przerażające.

Do kolejnego sezonu tego programu przygotowałam się już inaczej: robiłam tak, by nigdy nie być z nim sama w pokoju – jeżeli musiałam wejść do niego, to zawsze z kimś. Nie oszukujmy się, to była jednak sytuacja, która budowała we mnie ciągłe napięcie: nie mogłam czuć się swobodnie, kiedy musiałam kombinować, jak zachowywać się, żeby być bezpieczną.