W pewnym momencie, bez żadnego pretekstu rzucił się na mnie, przycisnął mocno do swojego ciała i złapał za pośladki. Zaczął mnie z całych sił obmacywać.
Miałam bardzo nieprzyjemną sytuację podczas jego imprezy pożegnalnej, kiedy odchodził z firmy. Impreza odbywała się w jednym z warszawskich lokali. Było sporo gości, zapowiadał się fajny wieczór. Poszłam tam, bo darzyłam go dużą sympatią. W pracy był miłym gościem. Nigdy wcześniej, nie miałam z nim żadnych nieprzyjemnych sytuacji.
To się stało pod koniec imprezy, gdy większość osób poszła już do domu. Ci co pozostali, zbili się w mniejsze grupki – a knajpa była dosyć spora i z różnymi zakamarkami – więc było dość pusto. Stałam z nim na tarasie i rozmawialiśmy. W pewnym momencie, bez żadnego pretekstu rzucił się na mnie, przycisnął mocno do swojego ciała i złapał za pośladki. Zaczął mnie z całych sił obmacywać. Ma potężną posturę, jest bardzo silny i robił to tak mocno, że nie byłam w stanie się uwolnić. Kiedy mnie ściskał i obmacywał, zaczął wykrzykiwać: „od zawsze marzyłem, żeby tą zajebistą dupę dotknąć, zawsze o tym marzyłem, tą dupę dotknąć!” I tak w kółko. Próbowałam się wyrywać, prosiłam go, aby mnie puścił, krzyczałam: „co ty wyprawiasz!”, ale on był taki silny, że nie dałam rady. Byłam całkowicie zablokowana przez jego ramiona i ręce, które cały czas mnie obmacywały. Byłam dosłownie zduszona i brakowało mi tchu. Bardzo się bałam, że jesteśmy na tym tarasie mało widoczni i nikt mi nie pomoże, a zaraz może stać się coś jeszcze gorszego. On był pod wpływem alkoholu, ale nie w takim stopniu, żebym była w stanie go odepchnąć. Cały czas też był świadomy tego, co mi robi.
Na szczęście w porę pojawiła się redakcyjna koleżanka, która zobaczyła, że potrzebuję pomocy. Podbiegła i zaczęła mnie wyrywać z jego ramion. Zaczęła do niego krzyczeć, żeby mnie puścił i że “co on do cholery wyprawia”. Z jej pomocą udało mi się mu wyrwać.
Po tej sytuacji byłam w strasznym szoku, wyszłam z knajpy i płakałam z bezradności. Zupełnie nie mogłam uwierzyć w to, co się wydarzyło. Później jeszcze długo nie mogłam dojść do siebie. Czułam się upokorzona, tym co mnie spotkało, a do niego czułam ogromne obrzydzenie. Dziękowałam w myślach, że moja redakcyjna koleżanka pojawiła się na czas i mi pomogła, bo nie wiadomo, co by się ze mną stało dalej, gdyby nikt tego nie zauważył.
Bardzo się bałam, że mogę stracić przez to pracę, bo może on nie będzie chciał, żeby ktoś się o tym dowiedział i wcześniej pociągnie za odpowiednie sznurki, żeby mnie zwolnili. Bałam się też, co będzie, jeśli go np. spotkam na korytarzu w pracy, bo miał jeszcze przez kilka dni przychodzić do redakcji. Czułam się też bezsilna, bo wiedziałam, że nic nie mogę zrobić po tej akcji – nikt mi przecież nie pomoże, a jemu i tak ujdzie to na sucho, bo „przecież taki wpływowy i lubiany”. Miałam wrażenie, że świadkiem tego, co mnie spotkało na tej imprezie, był jeden z moich redakcyjnych kolegów. Wydawało mi się, że to wszystko widział, ale po prostu nie zareagował. Następnego dnia w pracy zapytałam go o to. Powiedziałam mu, że jestem na niego zła i czuję żal, bo mi nie pomógł, kiedy nasz szef się na mnie rzucił. Kolega przeprosił mnie i zaprzeczył, żeby cokolwiek widział, jednak do dziś wydaje mi się, że to nie była prawda.
Minęło już kilka lat, ale wciąż czuję żal i obrzydzenie do tego człowieka, szczególnie jak go widzę w telewizji. Wszystkie złe wspomnienia wtedy wracają. W mediach społecznościowych kreował się na idealnego męża i ojca – szczególnie w tamtym czasie. Wiem, że on wszystko doskonale pamięta – widzieliśmy się chyba 2 dni po tej beznadziejnej sytuacji i udawał, że mnie nie widzi, kiedy wcześniej, przed tą sytuacją, potrafił się witać z daleka.
Pamiętam też, jak chwilę po tej strasznej dla mnie sytuacji, w mediach pojawiły się doniesienia o jego problemach z prawem. Szczerze: ucieszyłam się, że przynajmniej w taki sposób szybko wróciła do niego karma i to pewnie jedyne moje pocieszenie, bo nigdy nie będę mogła sama wymierzyć kary za to, co mi wtedy zrobił.