WSZYSTKIE WyWIADY

M.

Trwało to miesiącami. On przychodził, chciał seksu, potem wychodził. Dowiedziałam się później, że miał w firmie trzy takie dziewczyny.

Pracuje w dużej redakcji opiniotwórczego tygodnika w Warszawie.

To była firma wydająca dwutygodnik. Podczas rozmowy kwalifikacyjnej przyszły szef bardzo serdecznie się do mnie uśmiechał. Odebrałam to jako dobry znak: przechodziłam kryzys małżeński, byłam w ciężkiej depresji, ale powoli stawałam jakoś na nogi. Ta praca miała mi pomóc. Dziś, z perspektywy czasu, widzę że ten mężczyzna już wtedy wyczuł we mnie ofiarę: zauważył podczas rozmowy jak bardzo byłam zahukana, złakniona komplementów, szukająca uwagi i ciepła, którego nie miałam wtedy w domu.

Atmosfera w firmie była mocno nieformalna. Zdarzało się, że jeszcze w czasie pracy, w redakcji pojawiał się alkohol. Mój nowy szef szybko zaczął mnie traktować w specjalny sposób. Mówił komplementy, w różny sposób pokazywał jaka jestem dla niego ważna, sprawiał, że czułam się doceniona. Potrafił powiedzieć do kogoś zespołu: „wyjdź proszę, bo ja tutaj muszę z M. porozmawiać”. Czułam się taka ważna i zadbana przez niego. Dziś wiem, że to był grooming, czyli powolne urabianie upatrzonej ofiary.

W firmie panował feudalny sposób wynagradzania i płacenia premii. Zarabiało się tam grosze, do tego etat był dzielony na części, a część pieniędzy dostawało się po jakimś czasie w gotówce, pod stołem. Na swój sposób było to upokarzające, bo wiedziałam, że muszę być dla niego miła, żeby dostać te pieniądze. Pilnowałam się, żeby mu w niczym nie podpaść.

Na swój sposób byłam nim zauroczona. Podczas jednej z firmowych imprez, krążył wokół mnie jak orbiter. Mówił komplementy. Było tam dużo alkoholu. Efekt był taki, że tej nocy przespaliśmy się ze sobą. Wtedy to już mnie całkowicie wzięło, a on już wiedział, że mu uległam. Następnego dnia powiedział mi, że mnie kocha, co mnie uspokoiło. Nie czułam się już tak bardzo uprzedmiotowiona. Bardzo wtedy chciałam, żeby to się dalej rozwinęło. Myślałam, że zostaniemy parą.

Potem znowu zaczęła się praca i codzienna rutyna. Nic specjalnego między nami się nie działo, zaczęłam sobie to nawet jakoś tłumaczyć i racjonalizować, aż do momentu, gdy on zaczął przychodzić do biura, w którym pracowałam i oczekiwać ode mnie seksu. Przynosił alkohol w godzinach pracy. Sama nie wiem teraz, czy wtedy tego chciałam, czy nie. Wciąż czułam się w nim zakochana, ale miałam też poczucie, że jestem wykorzystywana. Trwało to miesiącami. On przychodził, chciał seksu, potem wychodził. Dowiedziałam się później, że miał w firmie trzy takie dziewczyny. Czułam się upokorzona, że nie umiałam mu odmówić, że się na to wszystko godziłam. Próbowałam nie widzieć spojrzeń innych ludzi z redakcji.

Inna, obrzydliwa sytuacja spotkała mnie w tej pracy ze strony kumpla-dziennikarza, który przyjeżdżał czasem do naszej redakcji. Miał porąbane życie, był alkoholikiem, miał jakieś straszne długi, ale jednocześnie był dużo bardziej doświadczony i obyty w dziennikarskim świecie. Czasem do mnie przychodził i mówił: „to co, połóweczka?” Albo częściej: po kilka browarów. Często mnie to też wkurzało, bo miałam co robić, a on tak siedział obok i gadał. Kiedyś, w takiej sytuacji – to było obrzydliwe – powiedział coś w stylu „z prezesem to możesz, a ze mną nie?”.

Teraz, jak rozmawiam z moimi bohaterkami, które mają za sobą traumy seksualne, to wiem, że dzieje się tak, że wpada się w takie odczulanie, myślenie o sobie, że to przecież nic wielkiego, bo i tak już twoje emocje są wyprane, i tak jest beznadzieja, więc jeden taki akt seksualny w tę stronę czy w tę, nie robi różnicy, a dzięki temu można podtrzymać relację i nadzieję na coś lepszego – jakkolwiek to brzmi absurdalnie. Skoro ktoś ma wobec ciebie takie oczekiwanie, to możesz je spełnić i będzie „dobrze” dalej. Nie będą mnie męczyć, a ja będę to kontrolować. Tak mi się wydawało. W tych relacjach granice bardzo się zatarły. Od samego początku wiedziałam, że są złe, ale nie umiałam powiedzieć „nie” i się zatrzymać. To wszystko już tak daleko zabrnęło. Było mi tak ciężko.