WSZYSTKIE WyWIADY

C.

Jak słyszałam od szefa, że mam „stanąć na wyżynach swojego kurestwa”, albo, że on „staje na swoim członku, żebym ja była szczęśliwa, a ja jak zwykle ciągle coś wymyślam”, to czułam się jeszcze gorzej.

Dziś freelancerka, pracowała w dużym ogólnokrajowym dzienniku.

Minęło już 10 lat od tej sytuacji, ale ciągle jest to we mnie bardzo żywe. Wciąż trzęsie mi się głos, gdy to opowiadam. Pracowałam wtedy w dużej, ogólnopolskiej redakcji ważnego, opiniotwórczego dziennika. Pracowaliśmy bardzo dużo, w redakcji spędzałam długie nadgodziny, ale akurat to mi wtedy nie przeszkadzało, choć dziś mam na to zupełnie inną perspektywę. W pewnym momencie zmieniono nam szefa. Jako zespół byliśmy z tej zmiany bardzo niezadowoleni, ale nie manifestowaliśmy tego. Nowy szef szybko zaczął się nad nami znęcać. Nie chodziło o krytykę. On nie wzywał do gabinetu, żeby powiedzieć w cztery oczy, że ktoś zawalił, tylko publicznie upokarzał nas na oczach wszystkich. Pewnego dnia usłyszałam od niego, że jestem debilką, niczego nie potrafię, ale on mnie jeszcze nauczy. Ośmieszanie przy ludziach było na porządku dziennym. Zdarzało się też zabieranie pomysłów i dawanie ich do realizacji innym ludziom, tym których bardziej lubił, bo wiedział, że oni to zrobią dokładnie tak, jak on chce. Pamiętam jak dziś, jak mnie zawołał do siebie i powiedział, że przeprowadzę wywiad z dyrektor wydziału edukacji warszawskiego ratusza. To były dokładne instrukcje, co mam zrobić, żeby ona powiedziała to, co on chce mieć w tej rozmowie. „No to ty ją zapytasz o to, ona ci odpowie tak, a ty wtedy ją zapytasz o to, a ona ci odpowie tak”. Zapytałam, co będzie, jeśli ona jednak odpowie inaczej? „No to wtedy ją tak zapytasz, żeby ci odpowiedziała tak, jak ja chcę”. Powiedziałam mu wtedy, że ja tego wywiadu nie przeprowadzę i nie będę specjalnie zastawiać pułapki na mojego rozmówcę. Wtedy usłyszałam: “masz się wspiąć na wyżyny twojego kurestwa”. Wyszłam z pracy i następnego dnia wzięłam wolne. Ten wywiad przeprowadziła inna osoba dokładnie tak, jak on chciał.

Ten człowiek potrafił wyciągać mnie z domu do pracy w późnych godzinach nocnych, żeby zmienić dwa zdania w artykule, gdy sprawę można było załatwić przez telefon. Potrafił wydzwaniać po nocach, pytając: „gdzie ty kurwa jesteś?”. Tych „kurew” w jego komunikacji do mnie było dużo więcej. Potrafił też wysyłać mnie na zlecenia wyjazdowe, podczas gdy kończył się mój dzień pracy, w którym i tak już zostałam po godzinach. Dawał też zadania niemożliwe do realizacji, po których otrzymywałam feedback, że jestem beznadziejnym pracownikiem. Zaniżał mi oceny roczne. Wsparcia nigdzie nie dostałam, on był wysoko w hierarchii, nikt nie chciał nic z tym zrobić. Po moim odejściu, zaczął gnębić innych - w sumie jeszcze sześć osób poszło potem na zwolnienie lekarskie wystawione przez psychiatrę.

Obecnie pracuję jako freelancerka, brakuje mi poczucia stabilności - coś tam zarabiam, ale utrzymuje nas mój mąż. Gdy na świecie i w Polsce wszyscy mówili i pisali o #MeToo, opisałam moją historię na Facebooku, usunęłam z niej tylko nazwę redakcji, bo tak mi zasugerowała przyjaciółka. Dziś pewnie miałabym świadków i mogłabym iść z tym do sądu, ale wtedy zwyczajnie nie miałam na to siły. Moja psychiatra powiedziała mi, że jest świadoma, że jest to materiał na sprawę sądową, ale muszę poważnie pomyśleć, czy jestem w stanie to psychicznie udźwignąć i spotkać się z nim w sądzie. Doszłam do wniosku, że szkoda mojego zdrowia, zwłaszcza, że potencjalni świadkowie, byli jego podwładnymi.

Pamiętam, że jak przyszłam do redakcji, żeby spakować swoje rzeczy, nikt z kolegów do mnie nie podszedł. Wszyscy mnie omijali, bali się do mnie podejść, żeby on nie zobaczył, że ze mną rozmawiają. Była tylko jedna dziewczyna, która miała to w nosie. Z nią przyjaźnię się do tej pory. Ona do mnie wtedy podeszła, pomogła mi spakować rzeczy, zaprosiła mnie na kawę. Cała reszta traktowała mnie jak powietrze. To było strasznie przykre i bolesne. Wiedziałam, że jak się wtedy nie odważyli, to tym bardziej nie wesprą mnie w sądzie.

Wiem, że inni pewnie mają gorzej, ale chciałabym też podkreślić, że każdy ma inny charakter i inną odporność na takie traktowanie. Jak słyszałam od szefa, że mam „stanąć na wyżynach swojego kurestwa”, albo, że on „staje na swoim członku, żebym ja była szczęśliwa, a ja jak zwykle ciągle coś wymyślam”, to czułam się jeszcze gorzej. Jestem przekonana, że wiele osób dziś powie, że takie zachowanie to w redakcjach norma. Ja też tak myślałam, dopóki nie zaczęłam pracować w redakcji, w której ludzie komunikowali się normalnie – nikt nie bluzgał i nie wyżywał się na mnie.