To była na maksa upokarzająca sytuacja. W pewnym momencie jeden z nich, paląc papierosa, powiedział, że jak szybko tego zdjęcia nie skończę obrabiać, to mi zaraz zgasi tego papierosa na czole.
Większość złych historii, które mnie spotkały, miało bardziej charakter przemocowy niż seksualny. Zaczynałam pracę w mediach pod koniec lat 90. – redakcjami rządzili wtedy głównie mężczyźni. Wulgaryzmy, awantury na kolegiach redaktorskich, przyjmowanie gości w gabinecie z nogami na biurku – to było na porządku dziennym. Był to czas, kiedy tzw. nienormowany czas pracy oznaczał pracę po kilkanaście godzin dziennie, często bez urlopów i wolnych weekendów. Na początku lat dwutysięcznych popularne stawały się gazetki miejskie rozdawane za darmo czytelnikom. Nikt nie zapytał mnie czy chcę, po prostu któregoś dnia kazano mi te gazety robić. Wymagano, że nauczę się Photoshopa i Quarka w kilka godzin i będę tę gazetę robiła sama, od początku do końca, od napisania tekstów po skład i wysyłkę do drukarni. Przyjechało dwóch facetów z centrali wydawcy, mieli nadzorować pierwsze wydanie tego naszego miejskiego bezpłatnego dziennika. To była jakaś rzeźnia. Całą noc nad tym siedziałam. Nie potrafiłam złożyć gazety dobrze i szybko, mimo to poganiano mnie. Atmosfera była jak w jakimś obozie. Tych dwóch wyzywało mnie co chwila, nazywali mnie kretynką. To była na maksa upokarzająca sytuacja. W pewnym momencie jeden z nich, paląc papierosa, powiedział, że jak szybko tego zdjęcia nie skończę obrabiać, to mi zaraz zgasi tego papierosa na czole. To wszystko trwało do 4 nad ranem.
Miałam wtedy 29 – 30 lat. Opiekowałam się córką i bardzo potrzebowałam tej pracy, ale następnego dnia poszłam do prezeski i złożyłam wypowiedzenie. Pierwszy raz w życiu zwolniłam się z pracy, nie zastanawiając się, gdzie znajdę kolejną i z czego będę żyła. Wiedziałam tylko, że w tym miejscu nie chcę spędzić ani chwili dłużej. Prezeska widziała, w jakiej atmosferze pracujemy ostatnio, słyszała wszystkie uwagi tych mężczyzn, ale ani razu nie zareagowała. Powiedziałam jej wtedy, że przyzwalała na takie traktowanie ludzi, a ona mi wtedy odpowiedziała: „no bo wiesz, to jest twardy zawód, nic strasznego się nie stało”.
Dodam jeszcze, że to był czas, kiedy kobiety awansowały w mediach na stanowiska prezesek czy redaktorek naczelnych. I prawdopodobnie czując presję, żeby udowodnić, że potrafią być tak samo skuteczne i wydajne jak mężczyźni, często sięgały po jakieś takie samcze wzorce zachowań. Zarządzanie przez słowną przemoc, krzyk, wiązanki wulgaryzmów i manipulację zdarzało się w redakcjach często i niestety bywało, że celowały w tym kobiety.
Jeśli chodzi o molestowanie seksualne, raz miała miejsce historia podczas spotkania z jednym ze znanych reżyserów starszego pokolenia. Zrobiłam z nim wywiad, bardzo udany, potem pojawił się pomysł, żeby z tego wywiadu może zrobić coś większego. Zaczęliśmy się spotykać, on mi pokazywał fotografie z dawnych lat, piliśmy herbatę, czasami jedliśmy kolację u niego. I on któregoś wieczora rzucił się na mnie i próbował pocałować, co było trochę śmieszne, a trochę żałosne. On miał ponad 80 lat, ja byłam młodsza o jakieś pół wieku. Mimo, że to było przekroczenie moich granic i dobrego smaku, to mieściło się gdzieś na granicy żenady i jakiejś takiej żałości. Może dlatego potem, jak rozmawiałam o tym z mężem, to ostatecznie zbagatelizowaliśmy tę sytuację, uznając, że to był biedny, starszy pan.
Pracuję jako freelancerka i nauczyłam się unikać takich niebezpiecznych dla kobiet sytuacji. Często relacjonuję festiwale kulturalne, co łączy się z pobytem poza domem, spotkaniami z ludźmi, wyjazdami na których kwitnie zawsze życie towarzyskie. Dlatego nigdy nie łaziłam po bankietach, unikałam wchodzenia w relacje z przedstawicielami środowisk artystycznych, starałam się oddzielać grubą kreską życie zawodowe od prywatnego. Na festiwalach unikałam miejsc, gdzie pojawiał się alkohol, nie chodziłam na wieczorne spotkania i imprezy, żeby unikać ryzyka. Dawniej bywało tak, że w środowisku ludzi związanych z kulturą spotykało się rozmaitych władczych facetów, samców alfa, którzy w dodatku po alkoholu nabierają śmiałości. Ryzyko, że cię zaproszą do stolika i potraktują jako maskotkę lub usłyszysz mizoginiczne żarty czy teksty, było wysokie. To się na szczęście zmienia – niezależnie od płci, w środowiskach zarówno twórców, jaki i ludzi zarządzających kulturą, takie zachowania dziś wydają się obciachowe, przynajmniej w dużych ośrodkach. Zmienił się też charakter pisania o kulturze – to już nie tylko obserwacja z dystansu, ale świadomość społecznych problemów w instytucjach, konfliktów na linii pracodawca-pracownik albo tarć na tle polityki. Dziś traktuję więc też te półformalne spotkania, rozmowy w luźnej atmosferze jako rodzaj trzymania ręki na pulsie, pomijając to, że z częścią artystów łączą mnie koleżeńskie stosunki.